Wojna były, są i będą. Smutne ale prawdziwe. Prowadzenie wojny obrosło w szereg niepisanych zasad i jedną, kardynalną, złamał właśnie prezydent USA. Ta zasada mowi, że nie zabija się wodza na polu bitwy. Zwykle wodzowie siedzac sobie na pięknym koniu zza szeregów walczących żołnierzy kierują bitwą. A dlaczego nie warto zabijać wodza? Bo w razie czego nie będzie komu wydać rozkazu o poddaniu się a bitwa będzie się toczyła do ostatniego żołnierza.
Zabicie perskiego Generała to właśnie taki przypadek. On nie tylko kierował bitwą, on robił wszystko, żeby ją zakończyć. Jak wynika z oświadczeń premiera Iraku Suleymani podjął się, na prosbę samego Trumpa, misji dyplomatycznej i wracał z Arabii Saudyjskiej. Z pewnością nie spodziewał się, że na lotnisku w Bagdadzie przywitają go amerykanskie drony.
Nie ma co się rozwodzić nad decyzją Trumpa i jego doradców bo takim przypadkiem powinni zająć się psychiatrzy. Jedno jest jednak pewne, amerykańscy generałowie powinni podziękować swojemu naczelnemu wodzowi, że stali się tarczami strzelniczymi. Sam Trump zresztą też.
Irański "atak odwetowy" wzbudził glupawe uśmieszki i komentarze. Zupełnie niesłusznie. Iran tą demonstracją pokazał, że jest państwem poważnym i szanującym uniwersalne zasady. Jeśli ktoś myśli, że Iran nie ma sił i środków, żeby odstrzelić setkę amerykańskich generałów, jeden po drugim a na koniec samego Trumpa to jest w wielkim błędzie... Tylko, że taki model zemsty stawiałby Persów automatycznie na tym samym poziomie moralnym co Amerykanie czyli dno dna.
Amerykanie i Izrael, który nimi zarządza, jeszcze nie zaczęli prawdziwej wojny a już ją przegrali.
|